Piractwo morskie to nigdy nie był bezpieczny i stabilny zawód. Dawno jednak piraci działający na wodach Oceanu Indyjskiego nie mieli tak dużych problemów. Jak na złość, ich działalnością zainteresowały się najważniejsze państwa świata, a to nie wróży niczego dobrego.
Nie tak dawno temu na wody Oceanu Indyjskiego weszła grupa lotniskowcowa Marine Nationale (marynarki wojennej Francji) z atomowym lotniskowcem Charles de Gaulle (R91) na czele. Okręt wspierany jest przez fregatę przeciwlotniczą typu Horizon, Forbin (D620), fregatę ZOP typu Georges Leygues, Jean de Vienne (D643), tankowiec typu Durance, Meuse (A607) oraz jeden z atomowych okrętów podwodnych typu Rubis.
Wspomniane jednostki rozpoczęły właśnie trwającą do końca lutego 2014 operację morską Bois Belleau. Jej założeniem, a jakżeby inaczej, jest patrolowanie wód omawianego akwenu i reagowanie (siłowe) na wykryte przypadki piractwa morskiego oraz terroryzmu.
Gdyby sprawa kończyła się tylko na tym, to nie byłoby jeszcze tak źle. W końcu Ocean Indyjski to dość duży akwen, starczy na nim miejsca i na francuskie okręty wojskowe jak i na żądnych łupów piratów. Sęk w tym, że po ich piętach depcze jeszcze ktoś.
W walkę z piractwem morskim angażują się bowiem także państwa członkowskie Unii Europejskiej (operacja Atalanta) oraz NATO (operacja Ocean Shield). Biorące w nich (operacjach) udział okręty wojenne, nieustannie patrolują wody wschodniego wybrzeża Afryki oraz północne wody Oceanu Indyjskiego. "Indyjskimi" piratami interesują się również okręty wojenne wchodzące w skład Combined Task Force, którą tworzy 29 państw świata.
Marny los tych piratów, marny..
